sobota, 12 lipca 2014

PYCHA, CZY MOŻE COŚ WIĘCEJ?



    Asumptem do napisania tego artykułu, stało się wydarzenie, które miało miejsce w barlineckim Ratuszu w końcu stycznia br.
    Mając potrzebę lepszego naświetlenia i osobistego doprecyzowania sprawy administracyjnej (przyłącze do wodociągu), po uprzednim zgłoszeniu takiej właśnie chęci, stanąłem przed obliczem p. Z. Siarkiewicza. Rozmowa odbyła się w obecności (zapewne przypadkowej) trzech innych osób funkcyjnych Urzędu. Jednak zamiast rzeczowej wymiany poglądów, zasobnej w argumenty bądź kontrargumenty, uczestniczyłem w żenującym popisie krasomówstwa głównego lokatora Ratusza. W moim odczuciu potraktowany zostałem nie dość że bezczelnie, to jeszcze i wyniośle. Pycha i urzędnicza arogancja przeplatały się ze wszechwiedzą „wykładowcy”, który natchniony przeświadczeniem o ważkości sprawowanego posłannictwa bycia burmistrzem, prawił nie na temat. Nie zaczął wprawdzie „ My, Zygmunt…”, jednak z egzaltacją podkreślał swoją olbrzymią odpowiedzialność za losy Barlinka; z zapałem objaśniał na czym polega istota samorządności itd.
    Upojony swoim słowotokiem średnio był ciekaw co petent, tzn. ja – ma do powiedzenia, bo i tak wszystko wiedział lepiej, przewidział i zaopatrzył w konkluzję. Kiedy usiłowałem nakierować rozmowę na właściwe tory, oburzony stwierdził, że „skoro przyszedłem w  ł a s k ę” to mam obowiązek milczeć i słuchać! (sic!!!).
    Panie Siarkiewicz! Proszę sobie uzmysłowić (są to rzeczy elementarne, ale pańskie EGO przerosło dawno skromną funkcję urzędnika, o czym coraz głośniej w naszym miasteczku), że ktoś taki jak ja, czy też inni petenci, nie przychodzimy w żadną łaskę do Urzędu. To Pan, z naszej, również i mojej łaski – w nim zasiada, i nie ma prawa w podobny sposób nikogo traktować, nawet w myślach!
    Jako człowiek posiadający głęboko rozwinięte poczucie godności osobistej, nie tylko jako Andrzej Rewieński, ale również obywatel Gminy Barlinek, deklaruję, że ilekroć spotkam się z urzędniczą patologią, tylekroć będę ostro się jej przeciwstawiał. Włącznie z odesłaniem Panu podobnych do kindersztuby lub tam skąd przybyli.
    Jako najważniejszy urzędnik Ratusza, wybraniec Narodu, reprezentuje Pan – w powszechnym odczuciu – majestat Rzeczypospolitej i NIE MA PRAWA WIĘCEJ POWIEDZIEĆ DO NIKOGO, że „przyszedł w łaskę” do polskiego organu administracji publicznej.
Inaczej by się rzecz miała, gdyby Ratusz był prywatnym folwarkiem...
     Sformułowanie, którego Pan użył oraz próba monologu głosem nie znoszącym sprzeciwu, dyskwalifikuje każdego urzędnika samorządowego, również szczebla podstawowego, tj. takiego, na którym Pan się znajduje. Dyskwalifikuje również innych – jeśli tacy w przyrodzie jeszcze gdzieś występują: nadęci, przeświadczeni, że są „nie do ruszenia”.
    W sposób kompromitujący Urząd, na który zrządzeniem losu (zaważyła różnica ledwie kilkudziesięciu głosów) został Pan wyniesiony,  bezwiednie – a przez to szczerze – wyraził Pan swoje urzędnicze credo. Wypowiedziane słowa są dowodem na to, jak władza wyrodnieje, jeśli sprawowana jest zbyt długo.
    Na koniec uwaga natury estetyczno – kosmetycznej. Wlepione we mnie nieżyczliwe spojrzenie;  na poły zgorszone, na poły współczujące oczy świadczą o tym, jak bardzo oderwał się Pan od rzeczywistości. Należy ćwiczyć mimikę i ją korygować, bo przecież pierwszym zadaniem retora w zetknięciu ze słuchaczem, jest pozyskanie jego przychylności.
    Starając się doszukać aspektów optymistycznych muszę wskazać, że na skutek szalonego postępu technicznego czasów w jakich żyjemy, jestem w stanie udowodnić prawdziwość użytych i  przytoczonych sformułowań.
    A ponieważ jestem zwyczajnie ciekawski, czy moje doświadczenie było pojedynczym wybrykiem władzy, czy nie daj Boże jest normą, zapytuję, czy ktoś z Czytelników też kiedyś „przyszedł w łaskę” do Ratusza? Zapraszam zarazem do dyskusji, czy tak właśnie powinna przebiegać rozmowa interesanta z dość ważnym urzędnikiem.    

                                                                                                                  Obrażony

I śmieszno, i straszno.


Ktoś tu gra w gumy!


O ile skubanie gęsi można próbować usprawiedliwić pociągiem do pióra, to nerwową reakcję p. Zygmunta Siarkiewicza na k r z y w d ę jakiej doznała jego pracownica, usprawiedliwić się nie da :
- Radny, p. Paweł Lewczuk ośmielił się otóż skrytykować zasłużoną działaczkę na odcinku „kultura”, za to, że przed Radą Miasta – jego zdaniem - prawiła nie do końca na temat.
Miast o planach (i osiągach) kierowanej przez siebie placówki, skupiła się głównie na przykrych cechach charakteru tegoż właśnie radnego (odrażający, wredny,zły), co nie było w porządku. Ani nawet w porządku dnia.
Usłyszawszy w odpowiedzi opinię o sobie, słusznie się obraziła, w związku z czym jej szef, na kolejnym posiedzeniu Rady, jako również dotknięty do żywego (korporacyjnie?) zażądał satysfakcji w postaci lewczukowych przeprosin. Aż dziw, że nie został za owe roszczenie choćby wybuczany...( sic)!
Całe to gorszące wydarzenie spuentował redaktor BiMetki – niejaki (J) pisząc: „/.../ Krytykę jaka by ona nie była, należy przyjmować do wiadomości. A nie chować się za plecami burmistrza”.
Otóż redaktorze (J)! Zupełnie nie macie racji; ani Pan, ani radny Lewczuk. W dodatku pierwszy z Was napisał „burmistrz” z małej litery,bez „Jego Ekscelencja”, zaś drugi naruszył tabu, porywając się na niekwestionowaną ikonę barlineckiej kultury (w temacie nie tylko „administracja” ale i „twórczość”). Powinniście być za to obaj ostrzyżeni i przykładnie ukarani, bo barlineckich prominentów nie powinno się krytykować!
Znany gorzowski fraszkopisarz Tadeusz Szyfer, który dawno przewidział, że kiedyś dojdzie do podobnego skandalu na forum tej, czy innej Rady, wieszczył: „Ludzie o mocnych plecach nigdy nie biją się w piersi”. A już żeby mieli się chować za cudzymi- nawet on, wizjoner- nie przewidział!
Brak lojalności Rządzonych wobec Rządzących, ( ci drudzy często są niezadowoleni z Narodu, i łatwo się nań obrażają) nasila się szczególnie u schyłku ich kadencji, która akurat przypada na najbliższą jesień. Ten szczególny czas przyprawia ich o dekadencję i psuje dobre samopoczucie. Czują pismo nosem i chyba się denerwują, czy nastąpi ODNOWA, czy też będzie „apiać” OD NOWA, przez co znowu f a j n i e! A zależeć będzie to od Narodu właśnie, co rozstrzygną Wybory...
Dziwi mnie, że p. Siarkiewicz, który dysponuje możliwościami prawnymi, nie każe zakneblować prewencyjnie wszelkiej krytyki obozu rządzącego, bo przecie w Barlinku jest byczo, a nawet transparentnie. Wszak w każdej chwili można by zmodyfikować „ Ustawę o szczególnej ochronie dobrego imienia niektórych osób w Państwie” (barlineckim) – czy jakoś tak - z 1938r. Korzystały z niego (z różnym skutkiem) Dwa Józefy (dobry i zły) przed wojną, a nawet po niej.
O dobrym pisał Stanisław Grzesiuk w „Boso, ale w ostrogach”; - jakiś uczeń w wieczorówce nagryzmolił kredą haniebne oszczerstwo: „Nawet Marszałek używał luxi – gum”. Wezwana przez gorliwego dyrektora policja, usiłowała ustalić autora p a s z k w i l u, który naruszył (splugawił?) dobre imię Józefa P. Sprawcy w najlepszym razie groziło relegowanie ze szkoły za niskie morale i brak patriotyzmu, a kto wie czy nie grzywna, a nawet „zawiasy”!
Kiedym to czytał małym chłopcem, wiedziałem instynktownie, panie Siarkiewicz, że największym błaznem i to zadufanym, okazał się ów czujny dyrektor. Właśnie on! Fałszywy orędownik przestrzegania prawa, pozorny legalista; zakłamany uzurpator...
O złym Józefie i skutkach naruszenia jego „dobrego imienia” poprzez nietrzymanie języka za zębami, próbę krytykowania, a nawet mruknięcie przez sen, pamiętają do dzisiaj ofiary systemu totalitarnego (te które przeżyły) oraz IPN. Pamiętają również okaleczone rodziny, których rany nigdy się nie zabliźnią. A na początku było przecie zabawnie…i wcale zamordystycznie!
À propos programu Barlineckiego Ośrodka Kultury, o który ze słabym skutkiem indagował p. Lewczuk; a gdyby tak nudę zacząć rozpraszać siłami policyjnymi? Można by? Kto wie...

Andrzej Rewieński
Obywatel Gminy Barlinek

P.S.
Panie Pawle! Nie znam osobiście, ale czemuś polubiłem.

I śmieszno i straszno –c.d.


 
Przedwyborcze Pendolino,
czyli
pan Siarkiewicz szuka semafora


          Nie wiem z jakiego źródła zaczerpnięto ów pomysł, i czy była to na pewno krynica mądrości, ale Moja Niespełniona Nadzieja dla Barlinka obwieściła światu triumfalnie, że WYBUDUJE KOLEJKĘ! I to nie dla wnuka na podłodze w swoim nowym domu, ale cyt. „…z Górnego Tarasu do niżej położonej części miasta.” (sic!).
        Ów wynalazek na miarę Geniusza Puszczy Barlineckiej, świadczy o tym, jak bardzo Ratusz jest opiekuńczy i troszczy się o nagniotki barliniaków, którzy jeśli jeszcze raz dadzą się ogłupić i w jesieni zagłosują na TAK, to w nagrodę będą wożeni kolejką. Urosną przez to w siłę i zaczną żyć dostatniej, a przy nich Obóz Rządzący.
          O tym wiekopomnym wywiadzie napisał w swoim nostalgicznym artykule szczecińsko – barlinecki naukowiec dr Jan Pałgan („Powroty” Echo Barlinka 7/2014 str. 21). Interview Radia Szczecin w czasie trwania Dni Barlinka słuchali też m.in. czekający na egzamin z Administracji w US studenci – barliniacy. Oni również pokładali się ze śmiechu…
         Kiedy p. kucharka spytała mnie czy to prawda, i czy końcowy przystanek nie mógłby być przy pensjonacie „Pod Zegarem”, żeby miała bliżej (ul. Źródlana 1), odparłem:
- „Pani Fesiu, czego to nie obiecują przed wyborami! To taka rutyna… I gruszki na wierzbie, i wiercenie zębów (z narkozą) emerytom i rencistom, na przemian z lewatywą z wilczej jagody. A po wyborach będzie pani nadal dymać na piechotkę, a z wilczej jagody nici. Trzeba będzie zbierać samemu!”.
- „Najkrwawsza to tragedia gdy krew zalewa widzów!” – odparła zawiedziona Fesia, po czym wróciła do lepienia pierogów.
- „Nie widzów, tylko słuchaczy!” – sprostowałem.
            W tym sławetnym wywiadzie, jako donatorzy kolejowej inwestycji wymienieni zostali naiwni Niemcy (zdaje się z Prenzlau). Zapewne nic jeszcze nie wiedzą o spodziewanym rozmachu i tym co ich czeka. Bo to oni właśnie, nie dość że wyłożą kasę na tę zabawkę, to jeszcze zaciągną kredyty z Deutsche Banku na dodatkowe pomysły przeszmuglowane w umowie, którą niedokładnie czytali.
Wiadomo już z góry, że zapłacą karę umowną za brak wazelinowania parowozu przez 20 lat. Ponadto znając z autopsji podstępność umów zawieranych przez Ratusz tuszę, że będą zmuszeni zamówić złote guziki dla konduktora w gorzowskiej firmie „Chronos – Praecision” Precjoza Patriotyczne przy Sikorskiego 39. (Donatorów na koniec i tak zapoda się do SR w Myśliborzu, bo miał być Pendolino, a że to niemieckie sknery, więc będą się migać od przebudowy torów…)
             Co do interaktywnego muzeum Barlinka, o którym też było złotouście, to wiem – panie Siarkiewicz – czyj biust z kamienia łupanego ustawić tuż przy wejściu lub na peronie Pendolino. Bowiem już za 6 miesięcy Model przejdzie do historii naszej Małej Ojczyzny… Póki co należy go wysłać via CIT przez p. Kasię na Turniej Łgarzy w Bogatyni, by rozsławił dobre imię naszego magistratu i uwieńczył laurem pracowite skronie. Bo… jak mówią Kresowianie… „daj Boże zdrowia, jak na rozum za późno!”


Andrzej Rewieński
Obywatel Gminy Barlinek

Czy „Echo Barlinka” jest aby echem naszego miasteczka…



Jeśli nie, to czyim?


Czy „Echo Barlinka” jest aby echem naszego miasteczka…

                Obawiam się, że „Echu Barlinka” coraz to bardziej wygasa mandat społecznego zaufania, by nadal mieniło się forum obywatelskim –  gazetą wszystkich barlinian. Na takie miano nie zasługuje z pewnością gazeta regionalna, która jedynie śladowo pisze o sprawach „niebezpiecznych” dla jej przestraszonych redaktorów. Ludzie ci w imię tzw. „świętego spokoju” pragną przezimować i skazują redagowaną przez siebie gazetę na uwiąd i odejście wraz z nimi w niebyt. Gdy milczą, to jeszcze pół biedy, ale już wówczas (na razie biernie) firmują Układ, by na kolejnym etapie zawłaszczenia stać się jego tubą.
                Zgodnie z prawem natury, żurnaliści gazety lokalnej muszą koniecznie czerpać z życiodajnego podglebia, skąd wyrastają korzenie regionu. Najbardziej żyzne są dla nich sprawy „nieuczesane”, bulwersująco – gorszące, które absorbują lokalną społeczność i prawdziwie nią targają. Jednak zawsze towarzyszyć im będzie dziennikarskie ryzyko zawodowe wypływające z zasady, że za prawdę cenionym jest się u nas niekoniecznie za życia.
Przekorną podstawą mojego twierdzenia jest trzyletni epizod, kiedy to w czasach późnego Gierka pełniłem funkcję redaktora miesięcznika WSOWRiA im. gen. J. Bema w Toruniu pn. „Podchorążak”. To właśnie wówczas powstała przesławna fraszka Tadeusza Szyfera (choć nie wiem do końca, czy w związku z „Podchorążakiem”): Znam redaktora, w rządzeniu dzielny, a przy butelce – wręcz ssak naczelny! Onże jest ponadto autorem cennego aforyzmu: NAŚLADOWANIE IDOLI (przełożonych) ŚWIADCZY O BRAKU WŁASNEJ OSOBOWOŚCI. Pomimo manifestowania Jego poglądów, nie dość że… przeżyłem (!) i miałem się dobrze, to jeszcze byłem szanowany. Na urodę redaktorskiego żywota złożyły się ponadto: młodzieńcza ciekawość świata powiązana z dziennikarską dociekliwością, odwaga cywilna (w wojsku właśnie – sic!), jakaś tam sprawność pióra i NIEPIJANIE Z GARNUSZKA WŁADZY. (Niektóre z tych cnót zostały mi do dzisiaj.) Jednak największą rekompensatą za wyboistość podchorążackiego życia, była wielka radość, że nie zaliczano mnie do rzędu brązowonosych, czego życzę nie tylko redaktorom „EB”.
                Wzięło mnie na wspomnienia, bo kiedy piszę współcześnie o arogancji, próbach manipulacji i rozmijaniu się z prawdą barlineckiej władzy, to będąc niepublikowany przez redaktorów mojej (?) gazety, zmuszony jestem tułać się po forach internetowych, m.in. gazety lubuskiej: http://forum.gazetalubuska.pl/barlinek-f128/ ,
oraz barlinek24: http://www.forum.barlinek24.pl/viewforum.php?f=1&sid=f5c24a7dd5229f87c88e0fef13046eb6 . Pomimo, że ilość wejść jest satysfakcjonująca to wiem, że wielu potencjalnych Czytelników – wykluczonych informatycznie, chciałoby gazety papierowej, bo do takiej przywykli.
                Na szczęście, ukryta za podwójną gardą, tęskna dziennikarskiej uczciwości, honor redakcji „EB” ratuje p. Urszula Berlińska. W artykule pt. „Proza życia” („EB” 7/14, str. 11) daje asumpt do przemyśleń –  paradoksalnie –  ale strzela we własną… s t o p k ę  redakcyjną, w której wiele szacownych nazwisk omszałych etosem dawnych dokonań.
                Uważam, że artykuł pióra red. Berlińskiej jako obowiązkowy, powinien być przeczytany na głos przez cały zespół redakcyjny „EB”. Tym bardziej, że nawyk czytania własnej gazety jest z pewnością bardzo pożyteczny i stanowi stały element odpraw kolegium, w czasie których Naczelny dokonuje analizy osiągnięć i stawia kolejne zadania. Po lekturze, Zespół powinien się gremialnie zafrasować i dokonać oceny własnego położenia. W szczególności pouczający jest akapit o odsłonięciu pomnika Memoriał Słowa, na gruzach Cenzury PRL-u przy ul. Mysiej, co miało miejsce w obecności prezydenta RP w 25. rocznicę Zwycięstwa Solidarności w wyborach: „/…/ i dzisiaj prawdziwe widzenie rzeczywistości winno być zadaniem piszących; schlebianie jakiemukolwiek „dworowi” przynosi złe skutki; mija się z faktami i umacnia wszelkie koterie. Uniemożliwia rozwój i zachowuje stagnację. Tego obecnie ludzie nie chcą; trzeba zawsze zmian na lepsze”.
Brawo, p. Urszulo! Długie i niemilknące!!!
(Przekładając z ichniego na nasze: DZIENNIKARZ NIE MA PRAWA BYĆ PIELĘGNIARZEM SKISŁEGO UKŁADU, ANI DYSPOZYCYJNYM OFICEREM NICZYJEGO FRONTU IDEOLOGICZNEGO. Inaczej staje się Głównym Hamulcowym przemian.)
                W tym miejscu deklaruję, że jeśli Redakcja po lekturze rodzimego artykułu oraz niniejszych uwag nie zmieni się na lepsze, przystąpię do bojkotu i przestanę kupować „EB” , przez co niechybnie pójdziecie z torbami. Ponadto – piszę serio – zmusicie mnie do założenia własnego wydawnictwa. Będzie to „Boy Pensjonatowy” – nieregularnik pensjonatu „Pod Zegarem” –  o czym lojalnie uprzedzam. Odstąpię tylko wtedy, gdy przyzwoitość zwycięży maliznę i dacie możliwość publikowania, rzecz jasna z prawem do polemiki dla oponentów, bowiem nie macie prawa nikogo kneblować.

Z redaktorskim pozdrowieniem
Andrzej Rewieński
Obywatel Gminy Barlinek

P.S.
Niezwykłą cenę za uczciwość płacił pomysłowy właściciel IKaCa, legendarny Marian Dąbrowski. Kiedy zasypywany był przez lawinę pozwów sądowych, powołał instytucję redaktora odpowiedzialnego. Pomocnik ów niespecjalnie posługiwał się piórem (bywało, że grzebał nim w uchu), ale włócząc po sądach, reprezentował pozywanego, który mając zastępstwo procesowe miał wiele czasu, by pisać!