poniedziałek, 20 października 2014

Pies czyli kot

Aż nie chce się wierzyć, ale minęło już 5 lat od czasu, gdy jako jeden z laureatów odbierałem vice „Łabędzie Pióro” w BOK. Otrzymałem ów prestiżowy wawrzyn literacki za „Barlinellę”; półbaśniowy utwór sławiący urok życia w naszym miasteczku, opowiadający również o jego historii. Trochę nadto optymistyczne zakończenie: „/.../Radni się szanują, psy miłują koty... Hycle nic nie mają tutaj to roboty.” - sic! - s p o d o b a ł o ś jurorom i dali się nabrać. Po skomponowaniu melodii przez znanego animatora kultury muzycznej p. Irka Zagatę, wiersz stał się pieśnią – z rzadka – ale jednak ( sic!) wykonywaną nawet poza moim domem!
Atrakcją tamtego wieczoru była prezentacja dorobku poetów, którymi Erato hojnie obdarzyła naszą małą Ojczyznę. Uwagę wszystkich zwróciła wówczas pani Lidia Bilska, nie tylko swoją wrażliwością poetycką, ale i nieczęstą u artystów umiejętnością opowiadania o rzeczach zwykłych i pozornie błahych.
Jej wiersz, który z przejęciem zadeklamowała, mówił o małomiasteczkowej, zwykłej codzienności, a podmiotem lirycznym był b u r m i s t r z wyprowadzający psa na spacer (sic!).
Wszystkim nam – uczestnikom tego niezwykłego spotkania – zapachniało wówczas ciepłem poezji Mirona Białoszewskiego. Tego jakże subtelnego piewcy spraw codziennych i normalnych, których pospolitego piękna często nie dostrzegamy. Poeta ów był piewcą m.in. szpary w podłodze, jakże użytecznego kuchennego durszlaka, czy kaflowego pieca, do którego dobrze się przytulić, kiedy ciepły... Słuchając pani Lidii miałem wrażenie, że to właśnie wielki Miron był moralnym ojcem Jej wiersza. Poruszony do żywego gratulowałem sukcesu, przy czym w miarę swojej polonistycznej wiedzy starałem się omówić walory tego utworu, a nawet pogłębić jego przesłanie. Miałem wrażenie, że audytorium słuchało mnie nie tylko uważnie ale i z uznaniem.
Nadanie podmiotowi lirycznemu cech ludzkich i przyjaznych (tzn. antropomorfizacja) tak dalece ociepliły wizerunek funkcyjnego, że prawie uwierzyłem. Burmistrz o ludzkiej twarzy zdawał się być ponętny. Instynktownie jednak czułem, że jest to zbyt piękne, by mogło być do końca prawdziwe. Wówczas to na dnie mojej duszy zrodziła się pewna doza wątpliwości... Zmarszczyłem czoło i przymknąłem oczy. Wówczas, na nieboskłonie, gdzieś od strony Lipian, pojawili się Oni, przybysze ze Starożytności – Hipponaks z Efezu, Archilloch z Tazos i Semonides z Keos. Moi wielcy, złośliwi Przyjaciele. Trzymali się za ręce i wirowali w szalonych łamańcach, jeden w tę inny w tę. Jednak Środkowy zawsze chwytał w porę pion i Szalona Trójca nie mogła się rozerwać ani choćby przewrócić. Jednemu z nich ( Hipponaksowi ?) wiatr akurat podwiał chlajnę co sprawiło, że olbrzymi satyryczny talent słynnego jambografa ujrzał światło dzienne.
Zapłodniony tedy twórczo,dokonałem zapisu na skrawku serwetki wziętej ze stołu.
Przez skromność nie odczytałem na głos, jednak zabrałem z sobą ów dokument i pieczołowicie schowałem na dnie szuflady. Po pięciu latach w obliczu ważnych bieżących wydarzeń zdecydowałem się go ujawnić, gdyż jest ponadczasowy. Wszak idzie tu o ogólnopolską walkę w imię czystych trawników. Uważam, że jego treść może stać się zaczynem ogólnobarlineckiej dyskusji, bo sprawa jest notorycznie śmierdząca i w trosce o dobre obyczaje i czyste buty, nie powinno się jej bagatelizować, ale zacząć od siebie samego.

- „Opowiem Wam bajkę:
miał burmistrz kurzajkę,
sterczały z niej kudły
przez co był marudny.

Prowadzał na spacer
psa na smyczy.
Sznaucer
szorstkowłoso-gładki.
Burmistrz bez łopatki
ganiał w gumofilcach...
Ukrywał w zawilcach!
Obaj z woli nieba
robili co trzeba...”


P.S.
Ów niezapomniany wieczór poetycki zatytułowany „Jan Twardowski, poeta humoru i nadziei” odbył się w marcu 2009r

A.R. 19.10.2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz