Pies
czyli kot
Aż
nie chce się wierzyć, ale minęło już 5 lat od czasu, gdy jako
jeden z laureatów odbierałem vice „Łabędzie Pióro” w BOK.
Otrzymałem ów prestiżowy wawrzyn literacki za „Barlinellę”;
półbaśniowy utwór sławiący urok życia w naszym miasteczku,
opowiadający również o jego historii. Trochę nadto optymistyczne
zakończenie: „/.../Radni się szanują, psy miłują koty... Hycle
nic nie mają tutaj to roboty.” - sic! - s p o d o b a ł o ś
jurorom i dali się nabrać. Po skomponowaniu melodii przez znanego
animatora kultury muzycznej p. Irka Zagatę, wiersz stał się
pieśnią – z rzadka – ale jednak ( sic!) wykonywaną nawet poza
moim domem!
Atrakcją
tamtego wieczoru była prezentacja dorobku poetów, którymi Erato
hojnie obdarzyła naszą małą Ojczyznę. Uwagę wszystkich zwróciła
wówczas pani Lidia Bilska, nie tylko swoją wrażliwością
poetycką, ale i nieczęstą u artystów umiejętnością opowiadania
o rzeczach zwykłych i pozornie błahych.
Jej
wiersz, który z przejęciem zadeklamowała, mówił o
małomiasteczkowej, zwykłej codzienności, a podmiotem lirycznym był
b u r m i s t r z wyprowadzający psa na spacer (sic!).
Wszystkim
nam – uczestnikom tego niezwykłego spotkania – zapachniało
wówczas ciepłem poezji Mirona Białoszewskiego. Tego jakże
subtelnego piewcy spraw codziennych i normalnych, których
pospolitego piękna często nie dostrzegamy. Poeta ów był piewcą
m.in. szpary w podłodze, jakże użytecznego kuchennego durszlaka,
czy kaflowego pieca, do którego dobrze się przytulić, kiedy
ciepły... Słuchając pani Lidii miałem wrażenie, że to właśnie
wielki Miron był moralnym ojcem Jej wiersza. Poruszony do żywego
gratulowałem sukcesu, przy czym w miarę swojej polonistycznej
wiedzy starałem się omówić walory tego utworu, a nawet pogłębić
jego przesłanie. Miałem wrażenie, że audytorium słuchało mnie
nie tylko uważnie ale i z uznaniem.
Nadanie
podmiotowi lirycznemu cech ludzkich i przyjaznych (tzn.
antropomorfizacja) tak dalece ociepliły wizerunek funkcyjnego, że
prawie uwierzyłem. Burmistrz o ludzkiej twarzy zdawał się być
ponętny. Instynktownie jednak czułem, że jest to zbyt piękne, by
mogło być do końca prawdziwe. Wówczas to na dnie mojej duszy
zrodziła się pewna doza wątpliwości... Zmarszczyłem czoło i
przymknąłem oczy. Wówczas, na nieboskłonie, gdzieś od strony
Lipian, pojawili się Oni, przybysze ze Starożytności – Hipponaks
z Efezu, Archilloch z Tazos i Semonides z Keos. Moi wielcy, złośliwi
Przyjaciele. Trzymali się za ręce i wirowali w szalonych łamańcach,
jeden w tę inny w tę. Jednak Środkowy zawsze chwytał w porę
pion i Szalona Trójca nie mogła się rozerwać ani choćby
przewrócić. Jednemu z nich ( Hipponaksowi ?) wiatr akurat podwiał
chlajnę co sprawiło, że olbrzymi satyryczny talent słynnego
jambografa ujrzał światło dzienne.
Zapłodniony tedy twórczo,dokonałem zapisu na skrawku
serwetki wziętej ze stołu.
Przez
skromność nie odczytałem na głos, jednak zabrałem z sobą ów
dokument i pieczołowicie schowałem na dnie szuflady. Po pięciu
latach w obliczu ważnych bieżących wydarzeń zdecydowałem się go
ujawnić, gdyż jest ponadczasowy. Wszak idzie tu o ogólnopolską
walkę w imię czystych trawników. Uważam, że jego treść może
stać się zaczynem ogólnobarlineckiej dyskusji, bo sprawa jest
notorycznie śmierdząca i w trosce o dobre obyczaje i czyste buty,
nie powinno się jej bagatelizować, ale zacząć od siebie samego.
-
„Opowiem Wam bajkę:
miał
burmistrz kurzajkę,
sterczały
z niej kudły
przez
co był marudny.
Prowadzał
na spacer
psa
na smyczy.
Sznaucer
szorstkowłoso-gładki.
Burmistrz
bez łopatki
ganiał
w gumofilcach...
Ukrywał
w zawilcach!
Obaj
z woli nieba
robili
co trzeba...”
P.S.
Ów
niezapomniany wieczór poetycki zatytułowany „Jan Twardowski,
poeta humoru i nadziei” odbył się w marcu 2009r
A.R.
19.10.2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz